Nowiny Jeleniogórskie, Nr 8 (2227), 20 lutego 2001 r.
Fot. Daniel Antosik
Odkąd kolej zaczęła funkcjonować, zawsze zdarzały się na niej kradzieże. Wystarczy wpomnieć okupację, kiedy to składy towarowe jeździły pod opieką uzbrojonych konwojentów. Choć pilnowali oni przewożonych towarów i bez skrupułów strzelali do podejrzanych, i tak dochodziło do kradzieży. Im przy tym większa bieda w społeczeństwie, tym większe rozmiary przybiera ten proceder. W Węglińcu wszyscy zgodnie przyznają, że ostatnio proceder ten rozwija się na niespotykaną od wielu lat skalę.
Węzeł kolejowy w Węglińcu jest drugim co do wielkości (po Wrocławiu Brochowie) terminalem towarowym na Dolnym Śląsku, a zarazem największym przejściem granicznym na polskiej zachodniej granicy pod względem ruchu towarowego. Każdego dnia przechodzi tędy po około 20 par międzynarodowych pociągów towarowych w każdym kierunku, a do tego trzeba dodać ruch wewnętrzny. Łącznie około 1000 wagonów, z których zawsze kilkaset stoi na bocznicach węzła w oczekiwaniu na odprawę i wolny tor. To przy tym olbrzymi obszar, zajmujący od semafora wjazdowego do wyjazdowego ponad 4,5 kilometra (przy 1,5 km szerokości). To zarazem dworzec międzynarodowy, bo kolejowe odprawy wykonują wspólnie służby polskie i niemieckie. Leżąca po stronie niemieckiej Horka, to mała stacyjka, na której pociągi już się nie zatrzymują.
W ciągu ostatnich lat węzeł w Węglińcu stał się jednym z najważniejszych punktów na nabierającej strategicznego znaczenia europejskiej kolejowej trasie towarowej prowadzącej z Paryża przez Polskę na wschód. W ciągu najbliższych lat takie są zamierzenia międzynarodowych przewoźników szynowych ma to być podstawowy kierunek przemieszczania towarów między Wschodem i Zachodem. Już takim się staje. Nic więc dziwnego, że panuje tu duży nieustanny ruch. Łoskot przetaczanych wagonów, przejeżdżające lokomotywy lub całe składy. Między wagonami swoje prace wykonują kolejarze w pomarańczowych kamizelkach, teren partolują funkcjonariusze ochrony kolei, a niezależnie od nich nadzór nad obszarem mają funkcjonariusze straży granicznej. W nocy teren rozświetlają jupitery wielkiej mocy, rozmieszczone na kilkudziesięciu dwudziestometrowych wieżach. Wydawać by się mogło, że przy tej ilości pracowników i służb ochrony powinno to być najbezpieczniejsze miejsce na świecie
Takie też odniosłem bezpośrednie wrażenie, kiedy próbowałem połazić między ciągnącymi się kilometrami wagonami, sprawdzić na listach przewozowych, co się w nich znajduje, zobaczyć jaki jest do nich dostęp, poczuć się trochę jak złodziej, a przede wszystkim sprawdzić kiedy mnie złapią stosowne służby. Eskapada skończyła się po kilkunastu minutach. Pracownik kolei w pomarańczowej kamizelce spytał groźnie: Co pan tu robi i rozkazał: Proszę natychmiast opuścić ten teren. Co też zrobiłem, bo ucieczka mogłaby mnie pewnie wpędzić w kłopoty. Jak się później dowiedziałem miałem przy tym wyjątkowego pecha (gdyby wszystkich niepożądanych gości tak szybko wypędzano z terenu węzła, nie można by pewnie mówić o pladze kradzieży), bo wchodziłem na tereny kolejowe od złej strony, właściwie na oczach pracowników i służb ochrony. Należało najpierw przedostać się do lasu, który zamyka węzeł od północy, a od torów nie oddziela go nawet płot. Jest za to bardzo mocno wyjeżdżona droga gruntowa. Tam jest znacznie mniej pracowników, a dużo wagonów. Gdybym wszedł między nie, mógłbym łazić może i godzinami.
Musiał pan strasznie podejrzanie wyglądać powiedział mi później jeden z kolejarzy. Albo zdecydowało to, że jest pan tu obcy, nie znali pana gęby to woleli zareagować. Szarzy pracownicy kolejowi, ci od pracy na torach, raczej nie przejmują się obecnością postronnych osób między wagonami. Wie pan, Węgliniec to mała dziura, wszyscy się tu znają. Jak raz, drugi wypędzę takiego delikwenta to mi poprzebija opony w rowerze, albo wybije szyby w oknie. To już się tutaj zdarzyło. Niech się nimi zajmuje SOK, bo im za to płacą; my dostajemy grosze za zupełnie inną robotę.
Komendant węglinieckiej placówki SOK Jerzy Małrzykowski w służbie pracuje już kilkadziesiąt lat. Nie jest jednak dobrym rozmówcą każde zdanie trzeba z niego wyciągać po kawałku. Trudno się mu dziwić, ta praca rzadko przynosi spektakularne sukcesy, którymi można się pochwalić, efektami przynosi za to wiele zniechęcenia.
Oczywiście, że łapiemy złodziei mówi komendant. Zdarza się, że nawet codziennie, ale co z tego. Łup, który przy nich znajdujemy (jeśli nie zdążą go porzucić), nie ma zbyt wielkiej wartości. Robimy wniosek do kolegium, którego i tak nie mają z czego zapłacić, a następnego dnia te same osoby widzimy na torach. Rekordzistów łapaliśmy nawet po kilkanaście razy. Ich łup nie jest wielki, ot np. dwa worki węgla, bo tyle załadują na rower To skala zjawiska składa się na gigantyczne straty. Nie robi im czy to ranek, dzień wieczór, czy noc, cały czas próbują. Jedyną pewną ochroną byłoby postawienie sokistów co kilkaset metrów między wagonami, ale na to nie mam ani ludzi, ani możliwości. Zresztą dochodzi już do tego, że oni pilnują moich ludzi, a nie my ich. Choć jednostkowo kradną niewiele, to i tak są zorganizowani. Mają czujki, które widząc zbliżających się funkcjonariuszy, natychmiast alarmują swoich. Wtedy porzucają łup i nic im nie można zrobić. Od lat nie zdarzyło się, żeby jakiś kolejowy złodziej trafił za kratki, a przecież w Węglińcu z tego zajęcia żyje kilkadziesiąt osób.
Komendant SOK ma rzeczywiście niewielkie możliwości działania. Funkcjonariuszy jest niewielu, a spoczywa na nich obowiązek ochrony terenów i przewozów kolejowych od Bogatyni po Gryfów i od Jankowy Żagańskiej po Bolesławiec. A kradzieże zdarzają się nie tylko na węźle w Węglińcu. Kradną także elementy urządzeń kolejowych: złączki, przewody napowietrzne, telekomunikacyjne; a do tego coraz więcej jest wybryków chuligańskich: obrzucania pociągów kamieniami, czy nawet układania przeszkód na torach. Te ostatnie wręcz zagrażają życiu pasażerów. SOK musi reagować w każdej takiej sytuacji, a najlepiej przeciwdziałać im.
Ilu mam ludzi? Lepiej nie będę tego mówił wzbrania się komendant. To dla węglinieckich złodziei pewnie żadna tajemnica, ale nie mogę ujawniać takich danych. W każdym razie o wiele za mało, żeby skutecznie działać. Wprawdzie doszło kilku nowych funkcjonariuszy z rozwiązanej placówki w Lubaniu, ale powiększono nam też teren do ochrony. Poza tym kradzieże nasilają się. Cóż, w miastach nie ma pracy, nie ma innych możliwości zarobku, to coraz więcej ludzi chwyta się choćby tego sposobu. Kradnie głównie margines, ale coraz częciej zdarza nam się przyłapać zwykłych emerytów, czy rencistów, którzy w ten sposób zdobywają opał na ogrzanie swoich mieszkań.
Kradnie się wszystko, co tylko przejeżdża przez węgliniecki węzeł: wyroby ze stali, chemikalia, zboże, elementy samochodów, zdarzyło się, że znikło pół wagonu złomu. Przede wszystkim jednak łupem złodziei pada węgiel. To towar najłatwiejszy do zbycia w sposób niekontrolowany, a przy tym stosunkowo łatwy jest dostęp do przewożących go wagonów.
Specjalistom wskoczenie na wagon, napełnienie dwóch worków węglem i ucieczka do lasu zajmuje kilkadziesiąt sekund tłumaczą pracownicy kolei. A w mieście już czekają kupcy, którzy złożyli zamówienie na taki towar. Mają go przynajmniej o połowe taniej. Zdarzają się wagony, na których brakuje nawet 3 5 ton węgla. To więcej niż dziesięć procent całego ładunku. Oczywiście nie wszystek ukradziono w Węglińcu, bo ten proceder odbywa się na całej trasie, wszędzie tam, gdzie zwykle zatrzymują się pociągi na bocznicach, na sygnalizacjach. Tutaj tylko odbywa się podliczanie strat, bo jest to stacja, na której dokonuje się końcowych odpraw. Jak wielkie szkody ponosi kolej w wyniku kradzieży, nikt w Węglińcu nie jest w stanie powiedzieć. Wiadomo jednak, że nawet tylko tutaj są ogromne, zaś w skali całej Polski osiągają zastraszające rozmiary.
Parę miesięcy temu rozmawialiśmy z miejscowym komendantem policji o wprowadzeniu monitoringu. Może nie na całym węźle, ale chociaż na pewnym jego obszarze. Tam mogłyby trafiać wahadła z najbardziej cenną zawartością. Wówczas można by skutecznie chronić chociaż w tym wydzielonym pasie ze zniechęceniem mówi komendant SOK. Cóź, odkąd przeniesiono komisariat do Pieńska, temat upadł.
Jednak komisarz Jarosław Goszczycki, komendant komisariatu policji w Pieńsku zapewnia, że wcale nie zapomniał o tym pomyśle.
Wrócimy do tego tematu za kilkanaście dni mówi. Właśnie w tej sparawie i w sparawie lepszej ochrony kolei spotkam się niebawem z węglinieckimi sokistami. Trzeba przyznać, że taki monitoring, działający odstaraszająco, byłby najskuteczniejszym sposobem ochrony mienia kolei. Wszystko inne to mało skuteczne półśrodki.
Komendant policji ma podobne odczucia jak dowódca SOK. Większość złodziei, którzy trafiają do jego funkcjonariuszy po zatrzymaniach, wędruje na kolegium. Tam kończy się mało dolegliwą grzywną, na której zapłacenie najczęciej oskarżeni zarabiają kolejnymi kradzieżami (jeśli w ogóle płacą). Sprawy kwalifikujące się do sądu (łup o wartości większej niż 250 zł), to prawdziwa rzadkość, a i tam sędziowie są zazwyczaj nadspodziewanie dobrotliwi.
Policja nie ma bieżącej statystyki tylko kolejowych kradzieży, ale przyznaje, że jest tego dużo i że w kolejności jest to najczęściej kradzież węgla i akcesoriów samochodowych (lusterka, koła, wycieraczki).
Samochodów eksportujemy ostatnio bardzo dużo potwierdza Mirosław Sochoń, wicenaczelnik sekcji przewozów towarowych węzła w Węglińcu, a zarazem przewodniczący miejscowej rady Gminy i Miasta. Wahadła z takim ładunkiem staramy się stawiać na najlepszych do obserwacji torach, ale i tak giną elementy przewożonych pojazdów: opli, skód, fiatów. Kradną zresztą wszystko, co tędy jedzie. Szczęście, że nie ma takich przewozów jak w latach osiemdziesiątych, kiedy z NRD do ZSRR jechały pralki, lodówki, telewizory, bo wtedy dopiero byłyby bonanza.
Mirosław Sochoń też uważa, że monitoring byłby najlepszym sposobem powstrzymania złodziei. Nie liczy jednak, że zostanie szybko wprowadzony.
Na razie kierunek jest taki, że teren jest coraz słabiej zabezpieczony. Na początku były w Węglińcu dwa komisariaty policji: kolejowy i miejski, potem połączono je w jeden, a ostatnio zlikwidowano i ten, wprowadzając rewir dzielnicowych. Nasi policjanci zostali ukarani za bardzo dobrą pracę, w której mieli dużo sukcesów także w zwalczaniu kradzieży na kolei. Niestety, ktoś uznał, że to niepotrzebne i nasze interwencje na wszystkich szczeblach policyjnej władzy nic nie dały.
M. Suchoń jest przekonany, że tutejszy margines jest bardzo zadowolony z decyzji policyjnych zwierzchności. W kilka dni po likwidacji komisariatu niemal demonstracyjnie okradziono sklep naprzeciwko policji, skradziono samochód zachodniemu turyście i obrobiono kilka samochodów stojących na wahadle na węglinieckiej stacji.
Robimy co możemy, żeby przywrócić komisariat u nas. Domagają się tego mieszkańcy, którzy złożyli już w tej sprawie 2000 podpisów, ale kierunek działań jest chyba zupełnie inny. Ostatnio mówi się o likwidacji kolejowej straży pożarnej, jedynej na tym terenie jednostki o specjalizacji chemicznej (jest odwodem dla strażaków z Rokity w Brzegu Dolnym). W grudniu ubiegłego roku robiono efektowne ćwiczenia z symulowanym rozszczelnieniem cysterny z chlorem. Inne straże przyjechały po 40 minutach, gdyby nie było naszych strażaków, po takim czasie, przy dobrym wietrze, w Węglińcu liczono by ofiary w setkach, a może tysiącach osób. To były tylko ćwiczenia, ale faktycznie w ciągu roku na węźle zdarza się kilkanaście wycieków niebezpiecznych substancji. A trzeba pamiętać, że niemal wszystkie substancje ujęte jako niebezpieczne, tędy przejeżdżają. My naprawdę mamy powody do obaw, ale zrobimy wszystko, żeby przekształcić naszą straż w jednostkę zawodową.
Tak czy inaczej Węgliniec ma się niebawem stać jedną z najważniejszych stacji kolejowych na jednej z najważniejszych linii kolejowych w Europie. Na razie jednak wcale tego nie widać. Wręcz przeciwnie, bieda i kolejowe kradzieże stają się powoli jego wizytówką.
Marek Lis
Zdjęcie Henryk Stobiecki